Święta, święta... a jak to było w Afryce?

Jak ciężka do wychwycenia jest atmosfera Bożego Narodzenia, gdy na dworze ponad 23 stopnie Celsjusza a, od śnieżnej Polski dzieli mnie ok. 12 000 km! Brakuje wspólnego ubiera choinki, nie spędzam trzech dni w kuchni przygotowując świąteczne smakołyki, nie piekę pierniczków, nie przygotowuję kapusty z grzybami... Pokazało mi to jak dużą wagę przywiązywałam do tych wszystkich przyzwyczajeń czy tradycji i choć są to piękne zwyczaje, które warto praktykować to nie one są istotą świąt. Istotą Świąt jest JEZUS. Jezus który narodził się ponad 2000 lat temu, którego narodziny wspominamy i o którego obecność w naszym życiu prosimy. I tak jak jest napisane, że po owocach poznamy tak i ja poznaję po owocach, którymi są wydarzenia i sytuacje często niezależne ode mnie jak Bóg się mną opiekuję i jak potrafi zadbać o najmniejsze rzeczy w moim życiu. 
Kilka przykładów: we wstępie wymieniłam kilka różnić z jakimi przyszło mi się zmierzyć podczas tegorocznych świąt, najbardziej odczuwalny jest jednak brak rodziny i przyjaciół, osób które kocham i za którymi w takich momentach tęsknię jeszcze bardziej. Bóg jednak nie zostawił mnie samej, dał mi „rodzinę” w osobach Żanety i Eweliny, dzięki którym to Boże Narodzenie było wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Choć w Zambii świętowanie wygląda zupełnie inaczej, nie ma tradycji dzielenia się opłatkiem, a kolacja wigilijna odbywa się po „pasterce” która rozpoczyna się o 18 i trwa przynajmniej 2,5 godziny. Na wigilijnym stole nie brak mięsnych dań, za to daremnie szukałyśmy tam karpia czy barszczu. Postarałyśmy się jednak o to, by na wspomnianej wieczerzy znalazł się choć jeden polski akcent w postaci pierogów. Co do wspomnianej pasterki to poza faktem, że trwała dość długo to była dla mnie zupełnie niezrozumiała ponieważ prowadzona w języku bemba i chodź z kazania trwającego ponad pół godziny nie zrozumiałam absolutnie nic czas ten mogłam poświęcić na modlitwę za wszystkich obecnych w świątyni. Niezrozumiałymi pieśniami i tańcami mogłam bez reszty ofiarować się Bogu jak dziecko nie rozumiejąc nawet co śpiewam, wyciągałam ręce do najlepszego Ojca. 

Po Mszy połączonej z jasełkami w wykonaniu dzieci z oratorium przyszedł czas na kolacje, „wspólne” kolędowanie i prezenty. Przy stole wigilijnym spotkały się 4 narodowości, my (3 wolontariuszki z Polski), wolontariuszka z Niemiec, siostra z Filipin oraz 4 tutejsze siostry Zambijki. I tak każda z tych grup wykonała kolędę w swoim ojczystym języku (postawiłyśmy na Gore Gwiazda). Po kolędowaniu przyszedł czas na ostatni punkt programu czyli prezenty! I chodź nie spędzałyśmy świąt na swojej placówce misyjnej to siostry nie zapomniały o nas i dla każdego został przygotowany mały podarunek. Najwspanialszy był jednak sposób w jaki odbierałyśmy swoje prezenty, a mianowicie przy akompaniamencie muzyki osoba wybrana przez poprzedniczkę wstawała i tańcząc, jak najdłuższą drogą podążała w kierunku choinki pod którą leżały podarki. ( na poniższych filmiku przykład przecudownej siostry Florence zmierzającej do choinki swoim tanecznym krokiem )

To tyle jeżeli chodzi o świętowanie i chociaż 1 i 2 dzień świąt obowiązuję tak samo jak w Polsce nie są one przez Zambijczyków szczególnie celebrowane. My jednak idąc za polskim zwyczajem pojechałyśmy odwiedzić rodaków, a właściwie jedną rodaczkę w osobie siostry Marty ze zgromadzenia sióstr służebniczek która posługuję na placówce oddalonej o kilkanaście kilometrów od misji Eweliny. Siostra Marta nie tylko przywitała nas staropolską gościnnością ale też ubogaciła nasz czas niezwykłymi historiami z jej misyjnego życia. Zwieńczeniem tego wieczoru było wspólne podzielenie się opłatkiem, który siostra zachowała specjalnie na nasz przyjazd. Było to wypełnienie jednego z najbardziej brakujących świątecznych zwyczajów. Nawet tu w Afryce miałyśmy więc namiastkę polskich świąt! 
Pomijając już tematykę świąteczną, czas spędzony w Mansie ( gdzie byłyśmy prawie 2 tygodnie) był cudowny, dzieciaki w oratorium potrafią "chwycić za serce". Wielkie dzięki dla Eweliny za przyjęcie "delegacji że stolicy", za możliwość poznania innej placówki misyjnej, tak różnej od City of Hope. (polecam serdecznie bloga wolontariuszki z Mansy http://mmexodus.blogspot.com/)
A wam kochani na ten nowy rok, chciałabym życzyć przede wszystkim żywej relacji z Jezusem Chrystusem, on chce i działa w życiu każdego niesamowite rzeczy, wystarczy mu na to pozwolić. 
Bóg jest dobry!








Play mama

Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy, z nich zaś największa jest miłość.” (1 Kor 13,13)
Zawsze zdawałam sobie sprawę z prawdziwości tych słów, jednak to właśnie tu, w Zambii gdzie jestem na swojej rocznej misji, doświadczam prawdziwej mocy tego stwierdzenia. Każdy człowiek ma w sobie pragnienie bycia kochanym i potrzebnym, czy sobie z zdaje z tego sprawę, czy też nie. Nie ma znaczenia wiek, płeć, pochodzenie, status społeczny, kolor skóry czy miejsca w którym przyszło nam żyć. To właśnie to pragnienie popycha nas do robienia wielu rzeczy. Każdy na swój sposób szuka miłości, każdy też na swój sposób ją definiuje. U niektórych pragnienie to jest schowane głęboko w sercu, u innych zaś jest wręcz wyrysowane na twarzy. Pośród dzieci z którymi przebywam na co dzień w szkole, odkrywam, że wiele z nich szuka miłości. Na przykład dziewczynki wymyśliły sobie zabawę, w której szukają starszej od siebie koleżanki, którą proszą o to żeby została ich „play mamą” (szczególnie mile widziane w tej zabawie są białe wolontariuszki). Gra ma polegać między innymi na wymienianiu korespondencji między play córką a play mamą, spędzeniu kilku wspólnych chwil podczas przerwy czy pomachaniu sobie przez okno i wymienieniu uśmiechami, ale tak naprawdę wydaje mi się, że dziewczynki szukają play mamy, bo po prostu nie mają własnej lub jest ona nieobecna w ich życiu i w taki sposób próbują sobie zrekompensować jej brak. I mi przypadł zaszczyt zostania play mamą dla 12 letniej Violet, która wypatrzyła mnie podczas jednej z przerw i chociaż jestem dla niej całkowicie obcą osobą, zapytała czy nie zechciałabym zostać jej play mamą. Oczywiście nie mogłam odmówić - i tak oto zostałam mamą! Teraz dostaję mnóstwo listów, w których za każdym razem Violet dziękuje mi za to że jestem. Pisze w nich, że bardzo za mną tęskni i wielokrotnie zapewnia mnie o swojej miłości. Widzę jak dużo radości dają jej te listy i świadomość, że ma swoją play mamę. I chociaż to tylko zabawa i namiastka tego czego jak myślę naprawdę jej potrzeba, to szczęście jakie dajemy sobie wzajemnie jest prawdziwe.




To doświadczenie uzmysłowiło mi jak ważną rolę w życiu każdego dziecka pełnią rodzice, a szczególnie mama która jako rodzicielka, i pierwsza osobą w życiu dziecka powinna obdarzać je czysta miłością i dobrocią. W Afryce gdzie dzieci są „każdego”, gdzie nikogo nie dziwi jak jakaś kobieta podczas odwiedzin u rodziny wraca do domu z dzieckiem swojej siostry bo owe dziecko po prostu chciało jechać z ciocią i ta wzięła ją na wychowanie, bo przecież mając swoją czwórkę, piąte dziecko nie robi różnicy. Gdzie dzieci z braku zajęć lub po prostu braku domu większość czasu spędzają na ulicy lub na wiosce. Te relacje matczyno (rodzicielsko) – dziecięce są w pewnym sensie zatarte, co wcale nie zmienia faktu że ich potrzeba dalej w tych dzieciach zostaje. Mimo wszystko porcja radości jaką od nich dostaję każdego dnia, jest niewyobrażalna i to właśnie te dzieciaki uczą mnie bezinteresownej miłości.